W „Posłańcu Matki Bożej z La Sallette” przeczytałem, że jest w Hercegowinie miejscowość, która nazywa się Siroki Brijeg. Słynie z tego, że nie ma tam żadnych rozwodów. Ma to związek ze specyficznym rytuałem, jaki towarzyszy tam sakramentowi małżeństwa.
Kiedy narzeczeni przychodzą do kościoła, kapłan nie mówi do nich: „To jest twoja wybranka / wybranek”, ale: „Oto odnalazłeś swój krzyż”. Młodzi przynoszą na ceremonie zaślubin krucyfiks. Kapłan go błogosławi, po czym narzeczeni kładą na nim swoje prawe dłonie, kapłan owija je stułą, a oni wypowiadają sakramentalną formułę. Po zakończeniu celebracji nowożeńcy nie całują siebie, ale krzyż. Dostaliśmy po ślubie od znajomych prezenty, było wśród nich chyba z dziesięć krzyży. Nie przywiązywałem wtedy do tego wielkiej wagi, tak jak nie zwracamy uwagi na to, gdy ktoś mówi na pożegnanie: „Idź z Bogiem”, albo „Krzyżyk na drogę”. Nie wiedziałem, dlaczego dostaliśmy na nasza wspólną drogę krzyże.
Trzy lata po ślubie dowiedzieliśmy się, że Agatka jest chora na sarkoidozę, czyli postępujące zwłóknienie płuc. Nieuleczalne. Choroba powoli mi ją zabierała. […]
Kiedy nasi znajomi się pobierali, kapłan, który udzielał im sakramentu, kazał im podejść do ołtarza, uchwycić się go i wypowiedzieć słowa małżeńskiej przysięgi. Potem powiedział im, żeby przychodzili do ołtarza, ilekroć pojawią się w ich małżeństwie jakieś kłopoty.