Blog

Ewangelizacja „na żebraka”

Off 16

Jeszcze rok temu wydawało mi się, że nie nadaję się do żadnego ewangelizowania. W lutym ubiegłego roku usłyszałam jednak o pomyśle letniej ewangelizacji wzdłuż wybrzeża. Grupa miała pójść tak, jak pierwsi apostołowie: bez jedzenia, pieniędzy, bez umówionych noclegów, bez transportu do kolejnych miejscowości. Nazwano tę wyprawę „ewangelizacją na żebraka”. Z jednej strony bardzo chciałam się przyłączyć, z drugiej jednak miałam mnóstwo obaw.

Ostatecznie postanowiłam, że w wakacje pójdę na jedną z tzw. ewangelizacji wioskowych, które już od kilku lat organizowane są w naszej diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej.To było dla mnie takie bezpieczne wyjście. Kiedy jednak ks. Radek Siwiński, organizator akcji, przysłał mi ich terminy, okazało się, że odpowiada mi jedynie termin „ewangelizacji na żebraka”. Jeszcze przez miesiąc walczyłam ze sobą, w końcu jednak zgłosiłam swój udział.

wsiąść do pociągu…
Dopiero w pociągu, którym jechałam na rekolekcje przygotowujące grupę do wyjścia, tak naprawdę dotarło do mnie, na co się zdecydowałam. Jechałam bez pieniędzy – za jedyne, jakie miałam, kupiłam wcześniej bilet. Kiedy konduktorka przyszła sprawdzić bilety, uświadomiłam sobie, że nie zabrałam legitymacji studenckiej, a w dodatku nie mam nawet z czego zapłacić kary ani dopłacić do całego biletu. Pomyślałam sobie: „No, teraz, Jezu, zrób coś, skoro chciałeś mnie bez pieniędzy”. Konduktorka – ku mojemu zdumieniu – stwierdziła, że legitymacja na pewno się znajdzie i poszła dalej sprawdzać bilety. Dwa dni spędziliśmy w domu sióstr ze Wspólnoty Dzieci Łaski Bożej na Roli. Był to czas poświęcony przede wszystkim na modlitwę, adorację, rozważanie Słowa Bożego, a także na to, by się lepiej poznać i zacząć funkcjonować jako wspólnota – to bardzo ważne. Grupa była bowiem bardzo różnorodna zarówno pod względem formacyjnym, jak i wiekowym. Było kilku licealistów z klas maturalnych, katechetka z Kołobrzegu, dwóch kleryków, kilka osób studiujących. Szedł z nami ks. Radek i dwie siostry ze Wspólnoty Dzieci Łaski Bożej. Niektórzy byli z nami tylko przez kilka dni, inni dołączali w trakcie. Monika, polonistka ze Świdwina, miała tylko przywieźć jednego z kleryków, a w rezultacie poszła ewangelizować z nami. Trzy osoby przyjechały aż z Rzeszowa, bo usłyszały o tym, co robimy, i chciały się przyłączyć.

ewangelizacja na plaży
Zaczęliśmy od Ustki, potem wędrowaliśmy przez Jarosławiec, Darłówko, Dąbki, Unieście, Mielno, aż do Sarbinowa. W Ustce, Darłówku i Mielnie byliśmy po dwa dni, w pozostałych miejscowościach po jednym – było to więc łącznie dziesięć dni wędrowania i zawierzenia Bogu. Te dziesięć dni całkowicie mnie zmieniło.
Zawsze o 9.00 rano wystawialiśmy w danej miejscowości w kościele Najświętszy Sakrament. Przez mniej więcej godzinę trwała adoracja dla grupy. Potem dwie osoby z ekipy zostawały na całodziennej adoracji, a reszta wyruszała na ewangelizację – do miasteczka, na deptak i na plażę. Kościół był przez cały dzień otwarty, napotkani przez nas ludzie mogli więc po rozmowie z nami przyjść do niego w każdej chwili.
Pierwszego dnia mieliśmy opory, żeby iść na plażę, tam jednak było najwięcej ludzi. Potem wiele osób nam dziękowało, że przyszliśmy. Mówili, że są szczęśliwi, ponieważ w końcu zobaczyli, że Kościół katolicki wychodzi do ludzi, że nie tylko wyznawcy Kriszny chodzą po plaży w sezonie. Zdarzało nam się oczywiście spotykać też z głosami krytyki. Pewien mężczyzna zaczął nas nawet obrażać i chciał wyrzucić z plaży. Niesamowite, ale wstawili się za nami inni ludzie. Powiedzieli mu, żeby nie przeszkadzał, bo oni chcą posłuchać!
Chodziliśmy zwykle grupą, graliśmy pantomimy, śpiewaliśmy, tańczyliśmy, bawiliśmy się z dziećmi, mówiliśmy świadectwa. Czasem zatrzymywaliśmy się w jakimś miejscu na dłużej, podchodziliśmy wtedy bezpośrednio do ludzi, żeby indywidualnie porozmawiać.
Przede wszystkim jednak zapraszaliśmy na wieczorną Mszę św. i nabożeństwo po niej. Trudno w to uwierzyć, ale w miejscowościach nadmorskich, gdzie ludzie przyjeżdżają na odpoczynek, w tygodniu, każdego dnia naszej ewangelizacji miejscowy kościół był pełen ludzi. W Mielnie ksiądz proboszcz nie chciał otworzyć chóru, bo stwierdził, że na pewno nie będzie to potrzebne – nie przyjdzie tyle osób. W trakcie nabożeństwa musiał jednak go otworzyć, a mimo to ludzie nie mogli się pomieścić w kościele. Gdy jedni wychodzili, wchodzili następni, którzy czekali na zewnątrz. Modlitwy trwały do późnego wieczora. Zdarzało się, że zaczynaliśmy Mszą św. o 18.00, kończyliśmy po godzinie 23.00, a ludzie i tak jeszcze nie chcieli wychodzić.

nie troszczcie się o to, co będziecie jeść
Jedzenia nigdy nam nie brakowało, zawsze też udawało nam się znaleźć jakieś noclegi czy załatwić transport. Pamiętam, że któregoś dnia zamarzył nam się ciepły posiłek, potrzebowaliśmy odmiany po jedzonych codziennie kanapkach. W drodze przyszła nam na myśl gorąca pizza. Wieczorem, kiedy wychodziliśmy z nabożeństwa, jakaś kobieta przyszła do zakrystii. Powiedziała, że nie wiedziała, co nam może dać, więc zamówiła dwie wielkie pizze. Były pyszne.
O noclegi też nie musieliśmy się martwić. Tylko raz, w wyniku nieporozumienia, zdarzyło się, że wychodząc z kościoła w Darłówku, nie mieliśmy dokąd pójść. Pewna kobieta stała jeszcze po nabożeństwie pod kościołem. Miała wziąć dwie osoby, dla reszty nie było noclegów. Zorientowała się i przygarnęła nas wszystkich – siedemnaście osób! Innym razem, w Dąbkach dojechał do nas chłopak i po wieczornym nabożeństwie chwycił mnie za ramiona i zaczął trząść mną, krzycząc w panice, że nie mamy, co jeść i gdzie spać. Gdy mnie puścił, podeszło do mnie starsze małżeństwo i zaproponowało nocleg u siebie.

cuda mniejsze i większe
Najważniejsze jest to, co działo się w ludziach, których spotykaliśmy. Byliśmy świadkami wielu przemian serc. Bóg zabierał ludziom ich lęki, niepokoje, zranienia, czasem nawet choroby fizyczne. Przychodził z łaską wiary, dawał łaskę przebaczenia, wypełniał serca radością, miłością, przede wszystkim nadzieją, która jest przecież tak bardzo potrzebna. Wiele działań Bożych na pewno pozostało ukrytych, dowiadywaliśmy się o tym, o czym ludzie zechcieli nam powiedzieć. Na przykład wczesnym rankiem przyszła do nas kobieta, która przez pięć lat nie mogła spać i po modlitwie pierwszy raz udało jej się przespać spokojnie całą noc. Była i taka osoba, która w trakcie nabożeństwa przebaczyła odejście współmałżonkowi. Męczyła się z tym siedemnaście lat. Potem powiedziała nam, że gdyby wiedziała, jakie to proste, już dawno by tak zrobiła. Po ewangelizacji nic już nie jest takie samo ani w moim życiu, ani w życiu ludzi, którzy tam ze mną byli. Każdy z nas wrócił inny, jakby przemieniony. Dostrzegali to nasi najbliżsi, rodzina i przyjaciele. Odkryliśmy, że ludzie pragną Boga żywego, takiego, który będzie obecny w ich życiu i potrzebują świadków, czyli osób, które starają się o swoim doświadczeniu wiary mówić. Może dlatego zdarzało się, że ludzie, słuchając świadectw, płakali ze wzruszenia czy z tęsknoty za Bogiem.

* * *
W tym roku też idziemy „na żebraka”. Z dwudziestu szaleńców zrobiło się osiemdziesiąt osób chętnych na taką ewangelizację. Mogą iść tylko osoby pełnoletnie. Tym razem będzie to wyglądało trochę inaczej. Chcemy więcej wychodzić do ludzi i z nimi rozmawiać. Przejdziemy przez inne miejscowości, bo tam ludzie też potrzebują Boga. Dłuższe będą rekolekcje przygotowujące nas do wyjścia. Tym razem już wcale się nie boję, wręcz przeciwnie – nie mogę się doczekać.

About the author / 

admin

Menu:

Losowe artykuły:

  • Perła Export (Perła Browary Lubelskie)

    Sztandarowy wyrób lubelskiego browaru należy do kategorii śmierdzieli. To znaczy, ups, sorry, miało być: piw mocno chmielonych. Po zdjęciu kapsla w nos uderza monstrualnie intensywny smrodek tzw. skunksa, niemal tak mocny jak w opisywanym niedawno Vaclavie. Nie wiem jak można lubić ten aromat, mnie się to kojarzy z czymś gumowym. Producenci zwykle charakteryzują takie piwa…

  • Sweet Cow (AleBrowar/ Gościszewo)

    Po długim okresie oczekiwania, wreszcie mogłem w sklepie wypowiedzieć owe brzmiące jak cytat z kultowej komedii zdanie: „Słit Kał poproszę”. Sweet Cow z kontraktowego AleBrowaru to kolejny efekt szaleństwa na stouty, jakie ogarnęło nasz kraj, a przynajmniej tę część populacji spożywającej piwo niekoniecznie w kolorze jasnego złota. Weseli chłopcy z AleBrowaru postanowili jednak nieco urozmaicić…